#34 Tybetańska Księga Umarłych
Co jest najważniejszą rzeczą w życiu człowieka? Śmierć i sposób, w jaki stawi jej się czoła.
Oczywiście jest to żart, natomiast po lekturze Tybetańskiej Księgi Umarłych doszedłem do wniosku, że zdecydowanie zbyt małą wagę przypisywałem temu tajemniczemu zjawisku, które spotka kiedyś każdego z nas.
Ten klasyczny buddyjski tekst napisany w XIII wieku stanowi dekonstrukcję procesu umierania w duchu tybetańskiego buddyzmu i zainspirował mnie do przyjrzenia się tematowi, ponieważ wydał mi się zaskakująco kompatybilny z pewnymi przypuszczeniami, które miałem na ten temat.
Według Tybetańskiej Księgi Umarłych śmierć jest momentem, od którego w ogromnym stopniu (niemalże całkowicie) zależy, w jakiej formie (i czy w ogóle) odrodzimy się w przyszłym życiu. Okołośmiertne kilka godzin stanowi okno czasowe, w ciągu którego nasze zachowanie (mentalne) ma ogromny wpływ na dalsze losy. Kluczowym pojęciem jest tzw. bardo - okołośmiertny stan przejściowy między kolejnymi inkarnacjami. W bardo pojawiają się obrazy, których rozpoznanie jako iluzję prowadzi do nirwany, a nierozpoznanie - do odrodzenia w jednej z sześciu sfer istnienia.
Zostawię teraz na chwilę wiedzę tybetańskich mędrców i posłużę się zachodnim chłopskim rozumem, żeby spróbować znaleźć odpowiedź na pytanie: Co się dzieje w niekartezjańskim świecie obwodów dogasającego mózgu?
Śmierć nie jest procesem zerojedynkowym i nawet po zatrzymaniu krążenia przez jakiś czas trwają w mózgu pewne drgania elektryczne. Nikt nie wie, co dzieje się wtedy na poziomie naszego "interfejsu użytkownika", ale możemy przypuszczać, że ze względów energetycznych większość elementów naszej osobowości zostaje wyłączona. Kolejne warstwy semantyczne, począwszy od ewolucyjnie najmłodszych, ulegają rozpuszczeniu. Zapominamy kolejno: jak mieliśmy na imię, ile mamy lat, cechy charakteru... Być może zapominamy nawet, że jesteśmy człowiekiem (i co to jest człowiek). Przypuszczalnie zostaje wyłączone również mentalne "prawo veta" - znana nam z życia codziennego zdolność do przerwania niechcianych myśli. W obliczu zmniejszonych (lub całkowicie wyłączonych) zdolności "represyjnych", będąc odciętym od narządów zmysłów, na powierzchnię wypływają wrażenia zgromadzone w podświadomości w ciągu życia (to właśnie jest karma) - lub mentalne konstrukcje/halucynacje zbudowane na podstawie tych wrażeń. Dodatkowo, subiektywne poczucie upływu czasu może zostać zniekształcone i drgania elektryczne, które dla zewnętrznego obserwatora trwają sekundami, 1. osobie dają przeżycia, które wydają się ciągnąć przez lata... (tachypsychia).
Tak więc, bardo wyobrażam sobie właśnie, jako stan opisany powyżej - nie pamiętasz kim jesteś i jak masz na imię, nie potrafiłbyś nawet sklecić zdania, ani przypomnieć sobie jednego słowa we własnym języku. Jednocześnie jesteś bombardowany przez strumień wydostających się z podświadomości irracjonalnych, niekartezjańskich wizji. Nic nie pamiętasz, ale w jakiś sposób musisz rozpoznać swoje położenie. W takiej sytuacji jedynie najbardziej trwałe ścieżki neuronowe (najczęściej powtarzające się w ciągu życia schematy myślowe i nawyki) mogą chwilowo przebić się na powierzchnię Oceanu Entropii i dać nam jakąś wskazówkę. Jeśli w swoim życiu dużo medytowałeś, być może odpowiednie ścieżki neuronowe będą na tyle solidne, że będziesz w stanie przypomnieć sobie wtedy imię Budda, co znaczy tyle samo, co... "nie dam się wkręcić".
Komentarze
Prześlij komentarz