#16 Do kogo mówię, kiedy mówię sam do siebie?
Jakże ciekawym zjawiskiem jest dialog wewnętrzny. Wygląda tak, jakby jakiś wewnętrzny mówca opowiadał jakiemuś wewnętrznemu słuchaczowi jakieś rzeczy.
Gdyby pomyśleć nad tym, jest to bardzo dziwne, bo jeśli o czymś mówimy, to znaczy, że o tym wiemy, a jeśli wiemy, to po co mamy to sami sobie opowiadać?
Moja propozycja wyjaśnienia tej zagadki jest następująca. Wraz z ewolucją języka ewoluowały nasze struktury mózgowe i zdolności poznawcze. Kiedy łapiemy się na dialogu wewnętrznym, w rzeczywistości jesteśmy świadkiem:
- nie-ubierania w słowa informacji, która była już gdzieś w mózgu w jakiejś niewerbalnej formie, tylko
- właśnie w tym momencie jesteśmy świadkami produkcji (reprodukcji) jakiejś nowej (lub "używanej") informacji, której najłatwiej właśnie powstać w ten sposób - dzięki rusztowaniu języka.
Na ile produkcja tej informacji jest substrate-neutral?
Bo teoretycznie informację można pomyśleć też obwodami wzrokowymi ("myślenie obrazami"), ale czy powolność i mniejsza precyzja są jedynymi przeszkodami, na jakie mógłby trafić "tłumacz" myśli słownych na myśli obrazowe? A może są jakieś rzeczy, które można pomyśleć słowami, a nie można obrazami nie z powodu technicznych problemów, ale jakichś fundamentalnych nieprzekładalności?
Pytanie a'la Wittgenstein - Na ile taka informacja ma odniesienie do sensownych kategorii? A na ile są to chochoły wynikające z konstrukcji (obwodów) języka?
Komentarze
Prześlij komentarz